wtorek, 20 sierpnia 2013

Happiness is easy

W końcu. Po 9 latach kiszenia się w hermetycznie zamkniętej prywatnej szkółce wychodzę na wolność. Z paskiem, z dobrymi ocenami, wieloma punktami. Boże, nie jestem w stanie opisać tego jak się cieszę. To jak początek nowej ery, naprawdę, jestem w stanie się wzruszyć. Bardzo uroczysty moment, w którym wyłamuję się na dobre z wyścigu szczurów i z robienia z nas na siłę szarej masy bez wyrazu. Nadeszła chwila, w której mogę spokojnie, bez obaw o to, że odbije się to na moim szkolny życiu, powiedzieć co sądzę o szkołach prywatnych, i to katolickich. Od razu zaznaczam, że religia, dawkowana w umiarze, nie jest niczym złym, sama jestem wierząca. Gdzie jednak zaciera się granica między prawdziwą wiarą a dewocją na pokaz ? W ciągu tych 9 lat spotkałam się z dosłowną manifestacją przekonań religijnych, takich jak na przykład wykrzykiwanie na całą ulicę przez megafon podczas Pochodu Trzech Króli w Katowicach haseł w stylu "Święty, święty, Pan Bóg zastępów" i wyśpiewywanie kolęd. W mojej starej szkole czułam się często jak prawdziwa grzesznica, zdemoralizowana nastolatka z problemami, które grono pedagogiczne pragnie pomóc "rozwiązać". Jednak kiedy tylko wychodziłam ze szkoły, patrzyłam na innych moich znajomych i myślałam, że tak naprawdę to jestem całkiem nieźle wychowana i mam dosyć normalnie wszystko poukładane w głowie. Że mam tylko chłopaka, z którym się - o zgrozo - całuję i który odbiera mnie ze szkoły, co jest oczywiście wysoce nieodpowiednie dla osoby w moim wieku, że zdarza mi się wychodzić z domu wieczorami na imprezy i wracać późno, że nie mając 18 lat odważyłam się spróbować alkoholu i papierosów. Że nie do końca jestem zadowolona ze swojego wyglądu i lubię nosić "poprawkowy" makijaż, który - jak wszyscy wiemy - jest surowo zabroniony w religii Rzymsko - Katolickiej, więc to całkiem naturalne, że w szkołach katolickich jest on tępiony równie gorliwie, jak przejawy ostrej agresji. Że, w mojej opinii, rozwijam się całkiem normalnie i nie żyję w hermetycznie zamkniętym pudełeczku, przywożona prosto pod szkołę i odwożona zaraz po zakończeniu lekcji z powrotem do domu. Znam swoje miasto, rozkład jazdy autobusów i tramwajów, nie panikuję gdy muszę gdzieś dojechać, a nie wiem co tam jeździ, nie robię głupiej miny, kiedy ktoś zapyta mnie gdzie jest np. ulica Sokolska w Katowicach. Kiedy z kimś się umawiam nie pielgrzymuję z nim do Silesii, jak przystało na porządnych gimbusów, bo znam wiele miejsc gdzie można dużo przyjemniej spędzić czas niż w zatłoczonym centrum handlowym. Nie mam problemów w kontaktach z płcią przeciwną i nie dostaję rumieńców na myśl o całowaniu, nie wspomniawszy o innych rzeczach. Cieszę się, że tak jest. Że się wyłamałam. Że mam starszą siostrę, przez co zawsze chciałam zadawać się ze starszymi i  moje podejście do życia uległo diametralnej zmianie. Najbardziej cieszę się, że mam normalnych rodziców, którzy nigdy nie ograniczali mi moich zainteresowań, od zawsze uczyli mnie samodzielności, którzy wiedzą, że jestem normalną młodą osobą i jak każdy potrzebuję czasem wyjść, zabawić się i korzystać z tego co mam. Jak dla mnie to jest zdrowe podejście, oczywiście wszystko w umiarze. Dzięki temu mam pewność, że kiedy zacznę nową z łatwością wpasuję się w jej środowisko, a nie będę się błąkać po korytarzach jak ostatnia sierota i nie spanikuję, gdy ktoś zaproponuje mi wyjście na piwo. No i co ? Można pomyśleć, że na dobrą sprawę nie ma się czym chwalić. Jasne. Ale po co komu szkoła, która nauczy jak zapisywać wzory estryfikacji, a w żaden sposób nie przygotuje do życia ? Mogłabym tak jeszcze długo, jestem pewna, że każdego skutecznie odwiodłabym od wyboru takiej szkoły. Sama z siebie jestem bardzo dumna, nie dałam się stłamsić i nadal jestem sobą, a przecież o to właśnie mi chodziło. Porównując siebie do innych wydaje mi się, że wychodzę zdecydowanie na plus, ale czas pokaże, bo może kiedyś moja rażąca niesubordynacja się na mnie zemści :)
Kończąc temat, spora dawka zaległych nowości, sprzed około 2 miesięcy. Wakacje się kończą, sierpień spędzam głównie pracując w barze sushi Sakura na Mariackiej, gdzie oczywiście wszystkich serdecznie zapraszam. W lipcu spełniłam jedno ze swoich największych marzeń, razem z rodziną byłam na wschodnim wybrzeżu USA, w takich miastach jak Chicago, Boston i oczywiście wyśniony Nowy Jork. Mieliśmy okazję odwiedzić też Palm Beach na Florydzie, gdzie udało mi się dostać poparzeń w granicach 2 stopnia. Cały wyjazd uznaję za bardzo udany, jednak muszę stwierdzić, że jestem 100% Europejką i kompletnie nie potrafię odnaleźć się w Amerykańskiej mentalności. Mimo wszystko nie przeszkadza mi to marzyć o dostaniu się na studia do NY.
Nieważne. Teraz całe te zaległości :

 

Krótko o tym jak pomogłam dwóm zdolnym dziewczynom zaliczyć dyplom na 5, przebrana za ptakocośtam.

I kolejne publikacje sesji z cudowną Anią Berezowską w obiektywie Kuby Saczuka. W Visuelle Magazine i nowojorskim Ellements Magazine. <3




Na początku wakacji ubierałam do zdjęć u Heli Bromboszcz absolutnie prześliczną Zuzę Kotas. Więcej zdjęć z tej sesji na fanpage'u Heli. 

fot. Helena Bromboszcz
mod. Zuzanna Kotas
mua. Asia Tkocz
styl. MOI


I również na początku wakacji miałam okazję uczestniczyć jako jedna z 6 modelek w sesji w obiektywie Sonii Świeżawskiej, projektu Moniki Posyniak. Na więcej efektów niestety trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać.

projektant Monika Posyniak – Witek
foto Sonia Świeżawska
backstage & asysta Damian Śmigielski
modelki Aleksandra Wylężek
Koleta Michowska
Joanna Rejmoniak
Magdalena Cibis
Klaudia Tomaszewska
Marta Michnik
wizaż Magdalena Kalita
Marta Wiola
fryzjerzy Tomasz Toman
Dawid Młynarczyk






No i na kilka dni przed wyjazdem, Klaudia Tomaszewska u Martyny Czarnynogi w moich stylizacjach :)






No i to by było na tyle. Obiecuję coś porządnego za niedługo.